Ja. Medea.
Jestem u siebie. Tam, gdzie moje miejsce. Wśród tych czterech ścian, od których
moje oczy pieką i zachodzą liliową mgłą. W twarzach, których wypatruję na
ścianach, widzę cierpienie. Widzę deklarację, że gotowi byliby zabić dla
miłości. Czy to wysoka cena? Sama nie wiem. Nie wiedziałam. Choć teraz może
jest inaczej… Klaustrofobia i agorafobia. W jednym momencie. Lęk przed
rzeczywistością, którą tak bardzo chcę odkryć. Lecz tu nic mi już nie grozi-
jestem bezpieczna, jakby spokojniejsza, na liliowych obłokach mogę dryfować
poprzez wszechświat przeżywając wszystko jeszcze raz. Bo życie, mimo tych
wszystkich meandrów zazdrości i nienawiści, jest rzeczą całkiem przyjemną.
Zwłaszcza teraz. Kiedy leżę na miękkich materacach i o nic nie muszę się martwić.
Lekka, biała zasłona otaczająca łóżko
tańczy przy każdym podmuchu wiatru. Tańczy zwiewnie i delikatnie, jak tylko ja
potrafiłam. Swoimi białymi zwojami, niczym morską pianą otulamy niebieskie niebo. Nie ma na nim ani jednej
chmurki. Tak, jak lubię najbardziej…
Dzisiejszy dzień
wcale nie różnił się od poprzednich. Z trudem opuściłam nad ranem ciepłe i
wygodne łóżko i przy filiżance gorącej kawy z mlekiem zaczęłam zastanawiać się,
jak spędzić przedpołudnie. Jak dawno nie wychodziłam z domu… A na zewnątrz jest
tak pięknie! Rzadko kiedy wiosenne poranki są tak ciepłe i słoneczne,
szczególnie, że ostatni tydzień był obfity w rzęsiste deszcze spadające z puszystych, szaro-kremowych chmur.
Przemierzyłam cały dom udając się do garderoby. Złote ramy, talizmany i inne
ozdoby wiszące na liliowych ścianach odbijały promienie wpadające przez okno…
Nigdy nie
uważałam siebie za osobę przesądną, choć nie zaprzeczałam, że szczęście zawsze
jest potrzebne. Nic przecież nie dzieje się bez przyczyny. Amulety dodają mi po
prostu pewności siebie. Sprawiają, że stojąc na rozwidleniu drogi po prostu nie
usiądę na środku. Sprawią, że w idealnie szklanej i gładkiej bańce, jaką jest
mój świat, nie zacznę dostrzegać grubych rys. Dzięki nim będę mogła wkroczyć w
rzeczywistość z podniesioną głową, dumna i pewna siebie. Często zdarza się, że
po kilku dniach lub tygodniach spędzonych w zamknięciu, tracę nadzieję. Patrzę
martwym wzrokiem w liliową ścianę uśmiechając się do odpływających marzeń.
Zastanawiam się, co dzieje się na zewnątrz. Co robią inni. Plotkują z koleżanką
w kawiarni? Zatracają się w tańcu w piątkowy wieczór? Czy może spacerując
niepewnie po zatłoczonych ulicach szukają zaginionej cząstki siebie w
sklepowych witrynach? Na zewnątrz tyle się dzieje, a ja jestem tutaj. Te myśli
są jednak jak zeszłotygodniowe ulewy- gwałtownie nadciągają przynosząc chwile
niepokoju, lecz równie gwałtownie odchodzą natychmiast rozświetlając moje
Wewnętrzne Niebo. Po chwili złota blaszka na mojej szyi przypomina mi, że
jestem coś warta. Że swoim istnieniem manifestuję swoją odrębność. Dzięki niemu
wśród ludzi nie znikam. Zapisuję się w ich pamięci. Nawet kosztem bólu, strat i
cierpienia. Wystarczy tylko jeden
symbol.
Co innego przesądy.
One ograniczają i nie pozwalają patrzeć ludziom na świat w pełni obiektywnie.
Ja zawsze robiłam wszystko na przekór- przechodziłam pod drabiną, w napadach
gniewu tłukłam lustra. Moimi najwierniejszymi towarzyszami zawsze były czarne
koty. Mówi się, że koty to krnąbrne zwierzęta robiące wszystko po swojemu.
Dokładnie tak jak ja. Pierwszego przyniosłam do domu w dzień po zdaniu
egzaminów końcowych. Pamiętam jak dziś, pogoda była wtedy straszna- deszcz
padał cały dzień, a silny wiatr wyginał drzewa aż do samej ziemi- nikt nie miał
ochoty wychylać nosa poza ciepłe kawiarnie i przytulne salony. Mnie jednak to
nie przeszkadzało, bez wahania wysiadłam więc z taksówki i udałam się w stronę
domu. Nagle poczułam coś mokrego ocierającego się o moją nogę. Był to mały
kotek. Miał skaleczoną łapkę- ciemnoczerwona krew mieszała się z brudną
deszczówką. Otrząsnęłam się i szybkim krokiem skręciłam w jedną z pobliskich
ulic. Nie czułam się jednak dobrze. Moje Wewnętrzne Niebo zasnuwały ciemne
chmury. Zanosiło się na deszcz. Postanowiłam zawrócić. Podświadomie
przyspieszyłam nie wiedząc czy znajdę tam zranione zwierzątko. Już z daleka
zauważyłam burą kulkę zwiniętą nieopodal kałuży- ucieszyłam się. Pierwszy raz
od bardzo dawna poczułam, że zrobię coś. Coś, co zmieni moje dotychczasowe
życie, które w samotności upływało szaro, dżdżyście i monotonnie. Wzięłam kota
na rękę i przykryłam płaszczem. Tak razem wróciliśmy do domu. Okazało się, że
zwierzę, bardzo zresztą piękne, o jedwabistej sierści, ma jedno oko koloru
piwnego, drugie zaś lekko liliowego przechodzącego w błękit. Błękit morza
kołyszącego białą żaglówką, błękit wiosennego nieba, pod które wznoszą się
kolorowe balony. Nazwałam go Pluto. Natychmiast stał się jedynym stworzeniem,
na którym naprawdę mi zależało. Rozumiał mnie i, w przeciwieństwie do innych
ludzi żyjących Tam, doskonale wiedział, kiedy potrzebuję samotności. Od tego
kota wszystkie galaktyki mogłyby się wiele nauczyć. Rano, zamiast
przeszywającego chłodu i samotności, budziło mnie delikatne muśnięcie ogonem.
Czułam wtedy, że jestem ważna, że moja dotychczasowa tułaczka po zakamarkach i
wszechświatach mojego domu była zaledwie oczekiwaniem. Oczekiwaniem na coś, co
kolor po kolorze, wywołało tęczę na Wewnętrznym Niebie.
… Złota klamka
lekko ustępuje pod naciskiem mojej dłoni. Lekko skrzypiące drzwi otwierają się
ukazując moje królestwo. Kryje ono w sobie rozmaite skarby i kosztowności-
jedyne, co mam. Jedyne, co stanowi o mojej wartości. Co działa niczym wiatr
rozpraszający chmury z mojego Wewnętrznego Nieba. Moja biała, gładka dłoń
prześlizguje się między ubraniami. Cóż to za kolory. Niczego nie brakuje. Czuję
każdy szew, każdy guzik, każdy rodzaj materiału- jedwab, jedwab, bawełna,
jedwab, bawełna, bawełna… Wszędzie bym to rozpoznała… Mój wzrok pada na liliową
sukienkę. Sięgająca do kolan rozszerza się w pasie tworząc klosz. Układa się
idealnie.
Dzień pierwszy: Obiekt
jest pobudzony, źrenice lekko rozszerzone. Przeniesienie do ośrodka w X. nie
wpłynęło na zachowanie obiektu. Ślady po poprzednich okaleczeniach wciąż widoczne,
choć goją się prawidłowo. Leki podawane
są w dawkach określonych przez poprzedniego lekarza, do rozpoczęcia sesji z
użyciem nowego leku pozostał jeden dzień.