piątek, 15 sierpnia 2014

MEDEA


   Ja. Medea. Jestem u siebie. Tam, gdzie moje miejsce. Wśród tych czterech ścian, od których moje oczy pieką i zachodzą liliową mgłą. W twarzach, których wypatruję na ścianach, widzę cierpienie. Widzę deklarację, że gotowi byliby zabić dla miłości. Czy to wysoka cena? Sama nie wiem. Nie wiedziałam. Choć teraz może jest inaczej… Klaustrofobia i agorafobia. W jednym momencie. Lęk przed rzeczywistością, którą tak bardzo chcę odkryć. Lecz tu nic mi już nie grozi- jestem bezpieczna, jakby spokojniejsza, na liliowych obłokach mogę dryfować poprzez wszechświat przeżywając wszystko jeszcze raz. Bo życie, mimo tych wszystkich meandrów zazdrości i nienawiści, jest rzeczą całkiem przyjemną. Zwłaszcza teraz. Kiedy leżę na miękkich materacach i o nic nie muszę się martwić.  Lekka, biała zasłona otaczająca łóżko tańczy przy każdym podmuchu wiatru. Tańczy zwiewnie i delikatnie, jak tylko ja potrafiłam. Swoimi białymi zwojami, niczym morską pianą otulamy  niebieskie niebo. Nie ma na nim ani jednej chmurki. Tak, jak lubię najbardziej…

  Dzisiejszy dzień wcale nie różnił się od poprzednich. Z trudem opuściłam nad ranem ciepłe i wygodne łóżko i przy filiżance gorącej kawy z mlekiem zaczęłam zastanawiać się, jak spędzić przedpołudnie. Jak dawno nie wychodziłam z domu… A na zewnątrz jest tak pięknie! Rzadko kiedy wiosenne poranki są tak ciepłe i słoneczne, szczególnie, że ostatni tydzień był obfity w rzęsiste deszcze spadające  z puszystych, szaro-kremowych chmur. Przemierzyłam cały dom udając się do garderoby. Złote ramy, talizmany i inne ozdoby wiszące na liliowych ścianach odbijały promienie wpadające przez okno…

   Nigdy nie uważałam siebie za osobę przesądną, choć nie zaprzeczałam, że szczęście zawsze jest potrzebne. Nic przecież nie dzieje się bez przyczyny. Amulety dodają mi po prostu pewności siebie. Sprawiają, że stojąc na rozwidleniu drogi po prostu nie usiądę na środku. Sprawią, że w idealnie szklanej i gładkiej bańce, jaką jest mój świat, nie zacznę dostrzegać grubych rys. Dzięki nim będę mogła wkroczyć w rzeczywistość z podniesioną głową, dumna i pewna siebie. Często zdarza się, że po kilku dniach lub tygodniach spędzonych w zamknięciu, tracę nadzieję. Patrzę martwym wzrokiem w liliową ścianę uśmiechając się do odpływających marzeń. Zastanawiam się, co dzieje się na zewnątrz. Co robią inni. Plotkują z koleżanką w kawiarni? Zatracają się w tańcu w piątkowy wieczór? Czy może spacerując niepewnie po zatłoczonych ulicach szukają zaginionej cząstki siebie w sklepowych witrynach? Na zewnątrz tyle się dzieje, a ja jestem tutaj. Te myśli są jednak jak zeszłotygodniowe ulewy- gwałtownie nadciągają przynosząc chwile niepokoju, lecz równie gwałtownie odchodzą natychmiast rozświetlając moje Wewnętrzne Niebo. Po chwili złota blaszka na mojej szyi przypomina mi, że jestem coś warta. Że swoim istnieniem manifestuję swoją odrębność. Dzięki niemu wśród ludzi nie znikam. Zapisuję się w ich pamięci. Nawet kosztem bólu, strat i cierpienia.  Wystarczy tylko jeden symbol.

   Co innego przesądy. One ograniczają i nie pozwalają patrzeć ludziom na świat w pełni obiektywnie. Ja zawsze robiłam wszystko na przekór- przechodziłam pod drabiną, w napadach gniewu tłukłam lustra. Moimi najwierniejszymi towarzyszami zawsze były czarne koty. Mówi się, że koty to krnąbrne zwierzęta robiące wszystko po swojemu. Dokładnie tak jak ja. Pierwszego przyniosłam do domu w dzień po zdaniu egzaminów końcowych. Pamiętam jak dziś, pogoda była wtedy straszna- deszcz padał cały dzień, a silny wiatr wyginał drzewa aż do samej ziemi- nikt nie miał ochoty wychylać nosa poza ciepłe kawiarnie i przytulne salony. Mnie jednak to nie przeszkadzało, bez wahania wysiadłam więc z taksówki i udałam się w stronę domu. Nagle poczułam coś mokrego ocierającego się o moją nogę. Był to mały kotek. Miał skaleczoną łapkę- ciemnoczerwona krew mieszała się z brudną deszczówką. Otrząsnęłam się i szybkim krokiem skręciłam w jedną z pobliskich ulic. Nie czułam się jednak dobrze. Moje Wewnętrzne Niebo zasnuwały ciemne chmury. Zanosiło się na deszcz. Postanowiłam zawrócić. Podświadomie przyspieszyłam nie wiedząc czy znajdę tam zranione zwierzątko. Już z daleka zauważyłam burą kulkę zwiniętą nieopodal kałuży- ucieszyłam się. Pierwszy raz od bardzo dawna poczułam, że zrobię coś. Coś, co zmieni moje dotychczasowe życie, które w samotności upływało szaro, dżdżyście i monotonnie. Wzięłam kota na rękę i przykryłam płaszczem. Tak razem wróciliśmy do domu. Okazało się, że zwierzę, bardzo zresztą piękne, o jedwabistej sierści, ma jedno oko koloru piwnego, drugie zaś lekko liliowego przechodzącego w błękit. Błękit morza kołyszącego białą żaglówką, błękit wiosennego nieba, pod które wznoszą się kolorowe balony. Nazwałam go Pluto. Natychmiast stał się jedynym stworzeniem, na którym naprawdę mi zależało. Rozumiał mnie i, w przeciwieństwie do innych ludzi żyjących Tam, doskonale wiedział, kiedy potrzebuję samotności. Od tego kota wszystkie galaktyki mogłyby się wiele nauczyć. Rano, zamiast przeszywającego chłodu i samotności, budziło mnie delikatne muśnięcie ogonem. Czułam wtedy, że jestem ważna, że moja dotychczasowa tułaczka po zakamarkach i wszechświatach mojego domu była zaledwie oczekiwaniem. Oczekiwaniem na coś, co kolor po kolorze, wywołało tęczę na Wewnętrznym Niebie.

  … Złota klamka lekko ustępuje pod naciskiem mojej dłoni. Lekko skrzypiące drzwi otwierają się ukazując moje królestwo. Kryje ono w sobie rozmaite skarby i kosztowności- jedyne, co mam. Jedyne, co stanowi o mojej wartości. Co działa niczym wiatr rozpraszający chmury z mojego Wewnętrznego Nieba. Moja biała, gładka dłoń prześlizguje się między ubraniami. Cóż to za kolory. Niczego nie brakuje. Czuję każdy szew, każdy guzik, każdy rodzaj materiału- jedwab, jedwab, bawełna, jedwab, bawełna, bawełna… Wszędzie bym to rozpoznała… Mój wzrok pada na liliową sukienkę. Sięgająca do kolan rozszerza się w pasie tworząc klosz. Układa się idealnie.

  

Dzień pierwszy: Obiekt jest pobudzony, źrenice lekko rozszerzone. Przeniesienie do ośrodka w X. nie wpłynęło na zachowanie obiektu. Ślady po poprzednich okaleczeniach wciąż widoczne, choć goją się prawidłowo.  Leki podawane są w dawkach określonych przez poprzedniego lekarza, do rozpoczęcia sesji z użyciem nowego leku pozostał jeden dzień.